w krótkich spodenkach
sandałkach
słonce prażyło bezlitośnie
patykiem rysowałem koła na piasku
tańczyłem na wielkim podwórzu
miedzy stodołą a domem
wtedy nadleciały ptaki
z ogromnym hukiem lśniącymi skrzydłami
na których czarne znaki
jak sępy ogromne
rechot wystrzałów jak śmiech
z piasku i ziemi tryskały fontanny
i krzyk matki
przenikający przestworza
osłaniał niewidzialną tarczą
drobną sylwetkę chłopca
to było krótko
zaledwie sekundy
potem już ukojenie w ramionach